Każdy z nas potrafi bez problemu wymienić typowe świąteczne potrawy, jak barszcz z uszkami, karp, pierogi z kapustą czy makowiec. Zwłaszcza bez karpia nie wyobrażamy sobie Wigilii, choć niektórzy za tą rybą nie przepadają. Mimo to w większości domów pojawia się on na świątecznym stole. Zwykle wynika to po prostu z tradycji lub faktu, że któryś z członków rodziny upiera się, że karp na święta musi być. Ale czy faktycznie obecność tej ryby na stole jest konieczna? Jeszcze nie tak dawno, bo mniej niż 100 lat temu, karp był tylko jedną z wielu ryb, jakie jadało się w Wigilię. 

Boże Narodzenie przed wojną. Jak wyglądała wtedy Wigilia?

Nasi przodkowie w dwudziestoleciu międzywojennym obchodzili Boże Narodzenie podobnie jak my. W tamtym czasie spopularyzował się już zwyczaj ubierania choinki, który przyszedł do nas z Zachodu. W Wigilię jadano, podobnie jak dziś, tylko dania postne, czyli bezmięsne. Był barszcz czerwony z uszkami, ale nie tylko. Polacy przed wojną jedli też zabielaną zupę grzybową i zupę rybną. Ciekawostką jest zupa migdałowa, którą przyrządzało się na bazie własnoręcznie przygotowanego mleka migdałowego. Do tego dodawano ryż, rodzynki sułtańskie, a wszystko zalewało się gorącym mlekiem wymieszanym z migdałowym. 

Zobacz także:

Do barszczu i innych zup dodawało się, podobnie jak dziś, gotowane albo pieczone uszka z grzybami. Znane były też paszteciki oraz kluski francuskie również faszerowane grzybami, kluski z kaszki i krajane. 

Nie tylko karp. Co jedli nasi przodkowie w święta?

Przejdźmy jednak do ryb. Przed wojną karpia również jadano na Wigilię, ale wcale nie było to wtedy jedno z głównych dań. To, jaka ryba trafiła na świąteczny stół, zależało od upodobań całej rodziny oraz jej zamożności. W 1929 r. wydana została książka znanej w międzywojniu kucharki Elżbiety Kiewnarskiej o tytule „Potrawy wigilijne”. Tam znaleźć możemy propozycje na „wilje wystawniejsze”, „wilje skromne” i w końcu „wilje najskromniejsze”. Pozwala to wyobrazić nam sobie, jak wyglądała Wigilia w domach Polaków blisko sto lat temu. W zamożnych domach na święta zajadano się wędzonym węgorzem, łososiem, tartinkami z kawiorem, sardynkami, sandaczem w majonezie, karpiem z rodzynkami czy szczupakiem faszerowanym po żydowsku.

Na „wilje skromne” autorka proponuje karpia z szarym sosem, sandacza smażonego z kwaszoną kapustą, śledzie siekane z jabłkami, szproty wędzone w oliwie, a także czysty rosół z ryby z pulpetami. Z kolei na „wiljach najskromniejszych” królować miały smażone śledzie z kartoflami, sandacz z jajami i karasie w śmietanie. 

Karp na Wigilię. Skąd wzięła się ta tradycja?

Jak sami widzicie, wybór ryb, nawet w mniej zamożnych domach, był na Wigilii ogromny. Karpie również się wtedy jadało, ale były uznawane raczej za typowy składnik kuchni żydowskiej. Częściej sięgano po łatwo dostępne śledzie, stynki, a także szczupaki i sandacze. Karp pojawia się w książkach kucharskich z dwudziestolecia międzywojennego, ale nigdy nie jest tam wymieniany jako punkt główny wigilijnej wieczerzy.

Dlaczego więc w pewnym momencie wszyscy zaczęliśmy smażyć karpia przed świętami? Wszystko przez brak towarów w trudnych, powojennych czasach. Tuż po wojnie zdobycie różnych rodzajów ryb na święta było bardzo trudne. Ówczesnej władzy zależało na tym, by nikt nie odczuł, że nie potrafi ona zapewnić czegoś tak podstawowego, jak ryba w Wigilię. Karp był bardzo łatwy i tani w hodowli, więc wybór padł właśnie na niego. Pomysłodawcą wypromowania karpia był Hilary Minc, który tuż po wojnie był ministrem przemysłu i handlu, a także wicepremierem ds. gospodarczych. Hasło „Karp na każdym wigilijnym stole w Polsce” zachęcało do kupowania tej ryby w 1947 roku. 

To był swoisty sukces propagandowy - Polaków zachęcano do jedzenia karpia na święta do tego stopnia, że w niektórych zakładach pracy rozdawano te ryby w ramach premii. Prawdopodobnie właśnie stąd wzięła się „tradycja” kupowania żywego karpia na święta - w takiej właśnie formie rozdawano go w PRL-u przodownikom pracy.